Z tego artykułu dowiesz się między innymi:
Mało który temat wywołuje tyle emocji i kontrowersji co praca seksualna i osoby, które się nią zajmują. To kwestia ściśle związana z seksualnością – a więc czymś, co dotyczy niemal nas wszystkich, każdego dnia. Może właśnie dlatego tak wiele osób czuje się uprawnionych, by wypowiadać się na ten temat z pozycji eksperckiej. Niestety, wiedza większości z nas ogranicza się do sensacyjnych nagłówków albo moralizatorskich historii serwowanych przez Hollywood. A to właśnie takie przekazy utrwalają szkodliwe stereotypy i krzywdzą osoby z grup, które już i tak są społecznie marginalizowane. Pretty Woman – to również o tobie mowa!
W minionych wiekach wcale nie było lepiej. Pisarze, malarze i inni artyści rzadko byli wobec nas łaskawi. Osoby pracujące seksualnie stawały się ich niemymi muzami – inspiracją, z której można było czerpać i kapitalizować bez końca, ale bez głosu i bez prawa do własnej narracji. Wystarczy spojrzeć na Panny z Awinionu Picassa czy Olimpię Maneta.
Katoliccy duchowni do dziś niechętnie wspominają, że Maria Magdalena była pracownicą seksualną. A przecież to sam Jezus – ustami świętego Mateusza – powiedział, że prędzej one wejdą do królestwa niebieskiego niż ludzie gromadzący nieprzyzwoite bogactwa. I może warto to sobie odświeżyć, zanim znów ktoś zacznie moralizować z ambony albo trybuny sejmowej.
Nic więc dziwnego, że przez tysiące lat wokół pracy seksualnej narosło całe mnóstwo mitów. Dziś chcę rozprawić się z tymi, które są nie tylko dobrze znane, ale też wyjątkowo irytujące – zarówno dla mnie, jak i dla moich koleżanek z branży.
Na wstępie muszę zaznaczyć coś, co będzie się przewijać przez cały ten tekst: osoby pracujące seksualnie to prawdziwe kocice Schrödingera – jednocześnie istniejące na obu krańcach spektrum wyobrażeń na nasz temat.
Zacznijmy z grubej rury. Przeciwnicy pracy seksualnej opierają swoją narrację na trzech głównych założeniach. Po pierwsze – że osoby świadczące usługi seksualne mają za sobą doświadczenie przemocy seksualnej. Po drugie – że są chore lub zaburzone psychicznie. Po trzecie – że pochodzą z tzw. nizin społecznych.
W przypadku dwóch pierwszych punktów wystarczy, że powiem: nie znam kobiety ani osoby AFAB ("assigned female at birth", co oznacza "przypisano płeć żeńską przy urodzeniu”), która nie doświadczyła jakiejś formy przemocy seksualnej. A jeśli chodzi o depresję i inne zaburzenia psychiczne – mamy je dziś wszyscy. Serio, popatrz dookoła. To raczej znak naszych czasów niż specyfika jakiejś branży.
A jeśli chodzi o pochodzenie społeczne? Nawet jeśli część osób faktycznie pochodzi z mniej uprzywilejowanych środowisk – to co z tego? Co złego w tym, że osoby bez mieszkania w Warszawie, bez zaplecza finansowego, bez rodzinnego wsparcia, kontaktów czy dostępu do edukacji, mają narzędzie, które pozwala im poprawić swoją sytuację? Co w tym złego, że dzięki tej pracy nie lądują na ulicy i mają co jeść? Dlaczego to wywołuje większe oburzenie niż same nierówności społeczne?
Dzieli się nas zazwyczaj na dwa typy: biedną ofiarę, którą trzeba „zbawić” – najlepiej bez pytania, jakiej pomocy (o ile w ogóle) potrzebuje – albo sfetyszyzowaną do granic możliwości łamaczkę serc, małżeństw i portfeli – Femme Fatale. Oba te obrazy sprowadzają nas do jednowymiarowej roli.
Nic więc dziwnego, że wielu osobom wydaje się, że poza pracą nie mamy żadnego życia. Nie traktują nas jak ludzi z krwi i kości. A kiedy dowiadują się, że mamy jakieś hobby, zainteresowania czy pasje niezwiązane z seksem do upadłego – są w szoku.
Z drugiej strony, ponieważ praca seksualna wciąż nie jest traktowana jak „prawdziwa praca”, striptizerki i escortki regularnie muszą odpowiadać na pytania w stylu: „A gdzie tak naprawdę pracujesz?” – i to najczęściej w trakcie wykonywania swojej pracy.
W naszym środowisku to już klasyk: mistrzowie podrywu, którzy w klubach ze striptizem zagadują tancerki pytaniem „A ty tu pracujesz?”. I wtedy w mojej głowie od razu brzmi głos Julki Tramp, z którą współprowadziłam podcast Dwie dupy o dupie: „Nieee, stary, tak tylko przechodziłam sobie w dwudziestocentymetrowych szpilkach i bikini w panterkę...”
Istnieje też cała lista oczekiwań wobec osób pracujących seksualnie, które przy zderzeniu z rzeczywistością rozsypują się szybciej niż kreski koksu w klubowej toalecie. Oto kilka z nich:
Po pierwsze: wygląd! Wciąż pokutuje przekonanie, że osoby pracujące seksualnie – niezależnie od sektora – to chodzące boginie seksu, zawsze wystrojone od stóp do głów. Tymczasem poza pracą jest znacznie większa szansa, że spotkacie nas w dresie, przemykające między jedną a drugą alejką w Żabce pod domem, niż w obcisłych lateksach. Dla niektórych to może być szok – zwłaszcza jeśli ich jedyny kontakt z pracownicami seksualnymi ogranicza się do ulubionych scenek z Pornhuba.
Po drugie: seks! Jak już wspominałam – kiedy sprowadza się nas do jednej roli, łatwo o rozczarowanie. Zwłaszcza gdy okazuje się, że nie uprawiamy seksu 24/7, nie chodzimy ciągle napalone i – z dużym prawdopodobieństwem – jeśli jesteśmy w związku, to po kilku godzinach pracy raczej nie marzymy o gorącym numerze z partnerem. A już na pewno nie mamy ochoty na seks z przypadkowym typem, który właśnie wysłał nam wiadomość na Instagramie.
A skoro już mowa o seksie – często zakłada się, że jesteśmy w tej dziedzinie ekspertkami. I okej, to akurat całkiem miłe. Zostańmy przy tym. Problem zaczyna się wtedy, gdy ta "eksperckość" staje się zaproszeniem do nieustannego zasypywania nas zwierzeniami na domowych imprezach czy wiadomościami na socialach, w których ktoś szczegółowo opisuje swoje życie seksualne. Bez pytania o zgodę. Bez sprawdzenia, czy to w ogóle dla nas komfortowe. I bez refleksji, czy akurat mamy przestrzeń na takie rozmowy.
Jesteśmy stygmatyzowane i obarczane odpowiedzialnością za zdrowie seksualne całego społeczeństwa. Zarzuca się nam, że to my „roznosimy choroby” i stanowimy siedlisko infekcji przenoszonych drogą płciową. A jednocześnie – z drugiej strony – klienci bardzo często naciskają na seks bez zabezpieczenia, jakby kompletnie nie obchodziło ich ani własne zdrowie, ani zdrowie swoich partnerek czy randkowych znajomości.
Pamiętajcie: niezależnie od wykonywanego zawodu czy liczby partnerek_ów seksualnych, regularne testowanie się to podstawa. Tyle i aż tyle.
Społeczeństwo często sprowadza naszą pracę do „rozkładania nóg”, zupełnie ignorując, ile kompetencji miękkich naprawdę wymaga – od pracy emocjonalnej i umiejętności poruszania się w sferze intymności, po skille komunikacyjne potrzebne przy umawianiu spotkań i kontakcie z klientem. To nie jest łatwa robota. Trudno się w niej utrzymać, a jeszcze trudniej godziwie zarobić.
Covid dobitnie to pokazał. Wiele osób spróbowało wtedy swoich sił w pracy online – i bardzo szybko zrozumiało, że wrzucenie kilku rozpikselowanych zdjęć cycków to nie droga do szybkiego bogactwa. Część z nich to były osoby z naszej branży, które chciały zmienić sektor i też boleśnie zderzyły się ze ścianą – mimo wsparcia od koleżanek z dłuższym stażem.
Osoby tworzące kontent online zwykle robią wszystko same: montują filmy, promują je, ogarniają sprzedaż, piszą scenariusze do pokazów, budują scenografie, prowadzą własne działalności i zajmują się rozliczeniami. I pewnie wykonują jeszcze mnóstwo innych zadań, o których nawet nie mam pojęcia.
Striptizerki pracujące nocami też nie żyją w niekończącej się imprezie. Po jakimś czasie głośna muzyka, godziny tańca na szpilkach, nocny tryb życia i drinki wypijane z klientami zaczynają się odbijać na ciele i głowie.
Do tego dochodzi stres mniejszościowy i wszechobecna społeczna stygma – ta, która zatruwa nam życie na tysiąc sposobów. To właśnie ona najczęściej odbiera nam spokój i wpływa na nasz dobrostan. Bo nie, to nie zawsze seks sam w sobie jest dla nas problemem. Ani spotkania z klientami, które nierzadko są całkiem miłe, satysfakcjonujące i – tak, czasem kończą się nawet kilkoma orgazmami w pakiecie.
Nie sposób jednak pominąć faktu, że osoby pracujące w naszej branży są szczególnie narażone na przemoc seksualną czy mobbing – zwłaszcza w zorganizowanych miejscach pracy. Sytuację dodatkowo komplikuje obowiązujące prawo, które często kryminalizuje samo środowisko pracy. Pisałam o tym szerzej w tekście o modelach prawnych – zachęcam do nadrobienia, jeśli temat cię interesuje. Tam też znajdziesz wyjaśnienie różnic między handlem ludźmi a konsensualnym świadczeniem usług seksualnych, więc nie będę się tutaj powtarzać.
Warto też zdać sobie sprawę, że praca seksualna nie jest tak niebezpieczna, jak mogłoby się wydawać osobom wychowanym na „Uwadze”, „W11”, „Kryminalnych” czy polskich filmach gangsterskich z lat 90. i produkcjach Patryka Vegi. Postać alfonsa to dziś bardziej relikt kultury masowej niż rzeczywistość branży.
Co ciekawe, coraz więcej agencji towarzyskich działa obecnie na zasadzie kooperatyw pracowniczych – osoby pracujące dzielą się obowiązkami i współzarządzają miejscem pracy. Stało się to szczególnie widoczne po tym, jak tzw. sutenerzy ulotnili się w czasie pandemicznych przestojów, czyli dokładnie wtedy, gdy biznes przestał im się opłacać.
Jeśli chodzi o przyjemność – wiadomo, miło jak jest miło. Ale nie zapominajmy, że zdecydowana większość z nas pracuje przede wszystkim dla pieniędzy. Nie udawajmy, że w innych branżach jest inaczej – nawet tam, gdzie na sztandarach widnieje misja, rewolucja czy ratowanie świata.
Zresztą, o tym najlepiej świadczy fakt, że usługi dla mężczyzn często świadczą lesbijki, a nawet osoby aseksualne. Bo prywatny pociąg seksualny to jedno, a świadczenie usługi – to zupełnie co innego.
I ciekawostka na koniec, która zaskoczyła nawet mnie, kiedy się o tym dowiedziałam: „straight for pay” zdarza się częściej niż „gay for pay”* (czyli – udawanie osoby hetero lub homo, by lepiej odpowiadać preferencjom osoby, która korzysta z usługi).
A skoro już mówimy o kasie – odnoszę wrażenie, że część niechęci wobec naszej pracy bierze się z wszechobecnego kultu merytokracji i zapieprzu. No bo jak to? Praca, która według wyobrażeń jest jedną wielką orgazmiczną imprezą, a do tego daje możliwość nieźle zarobić? Dla wielu to wręcz herezja. Ale czy naprawdę idzie się na tym dorobić? Cóż – to zależy. 100, 200, 300, a nawet 500 zł za godzinę seksu czy szybki numerek to – w porównaniu do stawki minimalnej – całkiem konkretna kwota. Trudno z tym dyskutować. I nie, nie zaczynam tu nawet wchodzić w opowieści o „złotych strzałach” – kilku- czy kilkunastotysięcznych zarobkach w jedną noc, które czasem trafiają się striptizerkom. Tak, to się zdarza. Ale nie jest normą. I zdecydowanie nie jest to codzienność.
Zbiorowym doświadczeniem chyba każdej z nas jest kontakt z mężczyznami, którzy podczas spotkania zaczynają robić „biznesplan”: skoro za godzinę bierzesz tyle i tyle, razy osiem godzin dziennie, razy trzydzieści dni w miesiącu – to wychodzi tyle i tyle. No nie, panowie, to tak nie działa.
W rzeczywistości bywa różnie. Pracę seksualną często wybierają osoby transpłciowe, neuroróżnorodne, w kryzysie psychicznym, albo takie, które nie mają innej ścieżki zawodowej – również z powodu braku umowy o pracę, dostępu do opieki zdrowotnej i całej masy innych komplikacji. I wtedy te – w wyobrażeniach wielu – bajońskie sumy okazują się ledwie wystarczające, by przetrwać. A czasem jest wręcz przeciwnie – zarobki pozwalają ograniczyć pracę do minimum i skupić się na przyjemniejszych rzeczach w życiu. Czego sobie i wam z całego serca życzę.
Na równi z pieniędzmi ludzi wyjątkowo drażnią... relacje. Nasze relacje – romantyczne, rodzinne, z dziećmi.
Tymczasem wiele osób pracujących w branży ma stałe, długotrwałe związki, zakłada rodziny, wychowuje dzieci. I często właśnie dla nich pracuje – żeby zapewnić im byt. Nic nowego, nic nadzwyczajnego. Ale jako że mówimy o „kobietach upadłych”, to w powszechnym odbiorze nie mamy nic wartościowego do przekazania. A już na pewno nie możemy być troskliwymi, kochającymi matkami. Serio?
Kiedy już minie pierwszy szok, że to w ogóle możliwe, pojawia się klasyk klasyków:
„A co na to twój chłopak? Pozwala ci?”
„A tata? A brat?”
Jakbyśmy nie były dorosłymi osobami zdolnymi do samodzielnego podejmowania decyzji o swoim ciele, seksualności i karierze. Jakby wciąż musiał być jakiś mężczyzna, który decyduje o nas i za nas.
I co ciekawe – nie tylko pracownice seksualne znają ten schemat. Każda laska, która choć raz odmówiła podania numeru na ulicy albo napicia się drinka na imprezie, wie, że jej „nie” zostanie uszanowane dopiero, kiedy uzasadni je istnieniem... innego faceta. Najlepiej takiego z zazdrością w oczach i pięścią w kieszeni.
Sprawa relacji i samej pracy seksualnej ma się podobnie jak z dziewczynami, które dostają nieproszone dickpici od randomowych typów na Instagramie. Z jednej strony — seksualizacja i wyrażone wprost pożądanie: "Jakbym to ja był twoim facetem, nie schodziłbym z ciebie przez kilka dni". Z drugiej — brutalna kontrola i pogarda: "I tak nikt by cię nie chciał, głupia krowo". Te mechanizmy nie różnią się aż tak bardzo — w obu przypadkach chodzi o władzę nad kobiecym ciałem i wyborem.
Niektórzy klienci myślą, że czekamy na księcia z bajki. Tego jedynego, ostatecznego sponsora (bo przecież nie partnera, nie oszukujmy się), dla którego rzucimy wszystko i będziemy „na wyłączność”. Jasne, kilka z nas też kiedyś na to liczyło. Wiecie, jak jest.
Ale to, co im się wydaje ratunkiem, z bliska często okazuje się wyzyskiem – doprawionym kontrolą, zazdrością i próbami zarządzania naszym życiem. Kiedy raz się w to wejdzie, szybko przychodzi otrzeźwienie. I wtedy już wiadomo, że to gra niewarta świeczki. I że więcej nie wchodzimy w tego typu toksyczne układy.
Klienci mają też to do siebie, że często wydaje im się, że to oni są „tymi jedynymi porządnymi facetami”. Takimi, którzy traktują nas po ludzku, okazują minimum szacunku, trochę zainteresowania. Tymi, z którymi – może nie najlepszy, może nie najdłuższy – ale przynajmniej nie obrzydliwy seks, w odróżnieniu od wszystkich tych starych, obślizgłych buców, z którymi na pewno mamy do czynienia non stop. Oczywiście – poza nimi.
I właśnie na takich misterach „innych niż wszyscy” stoi ta branża. A my? Cóż, nie zawsze mamy siłę, żeby te przekonania im rozwiewać.
Na – prawie – koniec: jeden z najbardziej ohydnych i szkodliwych mitów, który na szczęście po latach triumfów powoli odchodzi do lamusa. Mit o tym, że „nie można zgwałcić prostytutki.”
Można. I się to zdarza.
Osoby pracujące seksualnie, jak każda inna osoba, wyznaczają swoje granice. I ich przekroczenie – bez zgody, bez uzgodnienia, bez szacunku – to nadużycie, molestowanie lub gwałt. Dokładnie tak samo jak w przypadku każdej innej osoby.
Fakt, że ktoś świadczy usługi seksualne nie jest zaproszeniem do wszystkiego, nie daje nikomu prawa do pisania obleśnych, seksualnie nacechowanych wiadomości.
Nie oznacza też, że „już wszystko wolno”.
Nie oznacza, że nie obowiązują granice.
Nie sprzedajemy ciała – sprzedajemy usługę. To ogromna różnica. Wszyscy pracujemy ciałem. Czy to na kasie w sklepie, w korpo przed ekranem, na budowie, jako modelka, tramwajarz czy pani z lizakiem na przejściu dla dzieci. Nasze ciała są zaangażowane w pracę – mniej lub bardziej intensywnie, mniej lub bardziej widocznie.
Zamiast powtarzać uprzedmiotawiający i odczłowieczający mit o „sprzedawaniu siebie”, lepiej zadajmy sobie inne pytanie: Dlaczego w ogóle żyjemy w systemie, w którym musimy sprzedawać pracę, żeby utrzymać się przy życiu? I jak możemy to zmienić – razem, solidarnie, bez wykluczania tych, których praca budzi społeczny dyskomfort.
Otoczone z każdej strony religią chrześcijańską i moralną histerią łatwo dojść do wniosku, że osoby pracujące seksualnie nie mają żadnych wartości.
Ale to nieprawda. Uprawianie seksu – także za pieniądze – nie jest niczym złym. I z całą pewnością nie jest powodem do wstydu.
Wpychanie seksu do pudełka z napisem „moralność” to głupie, szkodliwe i anachroniczne. Budowanie swojej i cudzej wartości na podstawie tego, z kim i jak ktoś uprawia seks? Grow up.
Tym bardziej, że o tej „przyzwoitości” najgłośniej krzyczą zazwyczaj ci, którym… delikatnie mówiąc, daleko do autorytetu w tej kwestii. Więc może zamiast ich słuchać – warto zadać sobie pytanie: kogo warto słuchać?
Odpowiedź już znacie, jeśli czytaliście poprzedni tekst o mądrym sojusznictwie. A jeśli nie – nic straconego. W kolejnym tekście opowiem, jak rozmawiać z osobami z branży – czyli zbiór porad o tym, jakich pytań lepiej nie zadawać, i dlaczego.
A jeśli macie ochotę usłyszeć co do powiedzenia na temat pracy seksualnej mają same zainteresowane to zapraszam na pokazy filmu DIVA FUTURA, a po nich rozmowy z gościnami, które poprowadzę! 10 spotkań, 11 gościn, 8 miast! Szczegóły: https://kamelia-divafutura.bestfilm.pl/
ALEKSANDRA KOLA KLUCZYK
Autorka książki “Niech żyją ku*rwy. O pracy seksualnej w Polsce”. Współprowadząca audycję „dwie dupy o dupie”, współautorka publikacji „Jak pisać o pracy seksualnej bez stygmy” i autorka zina - zbioru reprezentacji osób pracujących seksualnie „Save Us From Saviours”.
Więcej o Koli na stronach:
dwie dupy o dupie - oficjalna strona podcastu
dwie dupy o dupie - pierwsze odcinki podcastu na Spotify
ZDJĘCIA:
Karolina Jackowska